Jakby to opisać, aby zrozumieć. Łatwiej by było pokazać. Mnie uczono tak, ale zapewne technik wrzucenia koła jest sporo, a do tego każdy ma jeszcze swój patent.
Potrzebny Ci łom aka brecha, coś co ma z 1,5+ metra długości i jest w miarę sztywne. To może być też rura, ale lepiej coś co nie jest puste w środku. Podjeżdżasz kołem pod piastę i możliwie jak najbardziej, a dalej ustawiasz koło możliwie w pionie, ale tak aby nie spadło na nóżkę jak na chwilę je puścisz. Piasta nie może być za wysoko. Teraz żeby się nie mordować pedkładasz breszkę pod oponę tak, aby ciągnąć ją do siebie. Ważne, aby twoja dźwignia była możliwie jak najbliżej środka i pod oponą coś twardszego żeby dziury w nie kopać (a przynajmniej na początku coś możesz sobie wrzucić, żeby wyczaić jak to ogarnąć, apotem to już nawet na miękkim zrobisz). Koło się podniesie i zrobi hyc na piastę. Dalej to już delikatnie kiwasz na boczki i ewentualnie wspomagasz się twoim nowym przyjacielem łomikiem

. Trzeba podejść sposobem, a nie siłą, bo po szóstym kole skończysz w szpitalu. Sam potrafiłem kilkanaście takich aut dziennie robić, albo wpadał mi 32 kołowy dźwig na przekładki. Jak to opanujesz to żadne kółko Ci nie straszne, a i na drodze jak Cię coś spotka to łatwiej mieć przy sobie, łom niż kilka podnośników.
Podobnie jest z rozbieraniem takich kół jak kapcia zrobisz. Jak nauczysz się najprostszych metod np. rozbierania go na kołku drewnianym dwoma łyżkami i młotkiem to nic Cię nie zaskoczy. Owszem w warsztacie są już montażownice, ale normalnie to się spuszczało powietrze. Zaznaczało kredą na oponie gdzie był wentyl, potem wpychałeś wentyl do środka. Jak powietrze zeszło, to młotkiem odbijałeś oponę po obwodzie z dwóch stron, ściągałeś łyżkami pierścienie, upewniałeś się że wentyl nie wyszedł, a jak wyszedł to go po poprawiałeś znowu. Potem podnosiłeś, odwracałeś w pionie, pociągałeś po przeciwnej stronie wentyla za felgę, żeby się uwolniła od opony i upuszczałeś całość na kołek drewniany. Felga wyskakiwała, odstawiałeś ją na boczek, potem już z oponki wyciągałeś fartuch, dętkę i po kolei sprawdzałeś i szukałeś dziury. U Ciebie trochę będzie inaczej, bo felga nie jest pełna, ale ogólne zasady są te same. Ważne, żeby się nie urobić, bo żyłka strzeli

.
Co do felg skręcanych to w teorii są one fajne, proste i wygodne, ale jak są stare, zardzewiałe i upaprane w błocie, gdzie różnie o nie się dbało i z różnym momentem dokręcało to trzeba się umordować. Raz szło lekko, a innym razem waliłeś młotkiem przez godzinę, aż puściła. Rdza bywa podstępna, a już jak jakiś miglanc chciał dobrze i między te połówki dał jakiegoś smaru (żeby nie zapiekło się) to miałeś dzień z bani.
Powiem Ci, że jak na zakładzie w końcu dorobiliśmy się montażownicy do kół ciężarowych to takie roboty stały się jeszcze prostsze, bo nawet pierścienie nauczyliśmy się ściągać stopką z kółkiem do odbijania opon od felg. Szybciej prościej i na leniucha

. Dawne czasy...

))