Rutkov - to nie był wiatrołap, tylko
kurołap

Co fajnych zdarzeń na drogach...
Połowa lat 90'tych, praca w Niemczech na budowie. Szczęsliwi studeńci mogacy sobie trochę dorobić.
Pracowaliśmy w 6-ciu przy docieplaniu budynków.
Traf chciałże mieliśmy do dyspozycji Forda Transita o tak zużytym silniku że 5-cio litrowa bańka oleju starczała nam na dwa, trzy dni dojerzdzania do pracy (ok, 30km w jedną strone). Traf chciał, ze jedego dnia wybralismy się kumplem po jakieś drobiazgi do sklepu (wiertła, kielnie, miary i takie tam ....) On prowadził, ja byłem za tłumacza chociaż po niemiecku nic nie znam ...
Podjeżamy pod jakąs dosyć stromą górkę (czarny dym za nami) i nagle syrena, kogucik za nami i przemili panowie w pasacie z zielonymi pasami zaprzaszają nas na przechadzke po poboczu.
Wysiadamy i na ich grzeczne "papiren bitte" mówimy że my ten tego po niemiecku nie panimaju, ale po angielsku to troche możemy pogadac ...
Widocznie nadawaliśmy na różnych falach bo oni nie chcieli z namirozmawiac po angielsku, tylko jeden z nich poprosił mnie na maoment abym poszedł z nim za samochód. No to idę. A ten gość pokazuje mi na migi machając rekoma że strasznie kopcimy i cos tam szwargoce po niemiecku... Mówie do kumpla:
- Robert, k##wa, trzeba coś z tym zrobić ... Ten filozoficznie patrząc na drugiego gliniarza odpowiada
- Taaa... w końcu nas k##wa dorwali ....
No co ten drugi gliniarz:
-
Panowie, nie - k##wa, k##wa - tylko zróbcie coś z tym ....
Najczystszą polszczyzną ...
Dwa dni później zatarł nam sie silnik na amen - zapomnieliśmy kupić oleju

I szef był zmuszony dać nam inny (czytaj: lepszy) samochód ...
Ramm.