Oj tak, pamiętam wycieczkę z mamą do Białegostoku z Gdańska. Do rodzinki. Jechało się cały dzień. Na miejscu dostałem od wujka model łosia, z upartością i zawzięciem chciałem go kleić w pociągu, niestety moja siostra bawiąc się klejem rozlała go po całym przedziale. Ostatecznie do montażu miała posłużyć taśma przylepna-nieprzylepna, taka bardzo brązowa w prześwicie, mimo że była ponoć przezroczysta

Udało mi się potem dorwać pół butelki kleju od sąsiada i jakoś ten Łoś powstał

A najlepsze były kolejki po kawę czy inne rarytasy rzucone okazyjnie na sklep

Stało się na zmiane z rodziną od rana do popołudnia

Stali wszyscy sąsiedzi i przypominało to trochę piknik, do czasu aż ludzie nie byli już zmęczeni

Pamiętam że w swięta mama wracała po całym dniu zakupów z wielkimi siatami, pomarańcze banany to był rarytas który jadło się raz w roku

A jak dostałem od taty wielki czołg, zielony, chyba przypominał T-54, z czerwoną gwiazdą na przodzie

To nie mogłem spać ! Jeździło to, skręcało i tata ciągle z upartością małego dziecka budował domki z drewnianych klocków i je rozjeżdżał

Listy od taty ze wschodu, gdy jeździł w delgacje do Rosji (był elektrykiem, ale jakoś tak wyszło że nie doczekał "lepszych" czasów, więc pewnie dlatego nie został prezydentem)...
Ehhh
Idę sobie powspominać woreczki z napojem, z słomką w komplecie, która potem gryzło się zawzięcie. Krówki, super wykopane w kosmos cukierki ! Które jako skład miały coś co było proszkiem dobrze podgrzanym

itd. itd. itd. itd.