90% sprzętu na rynku to "szit". Producenci mnożą bezsensownie modele, które nieznacznie różnią się pod względem istotnych parametrów konfiguracji, za to ich ilość wprowadza zamieszanie i utrudnia orientację. Czas życia produktu na rynku jest tak krótki, że nikogo nie interesuje jak sprzęt będzie się sprawował w rok po zakupie, bo wtedy i tak prawdopodobnie ten model będzie "end of life" więc pozytywne/negatywne opinie od użytkowników, którzy sprawdzili produkt w praniu przydadzą się psu na budę. Dlatego najistotniejszą kwestią w designie lapka jest to, jak się prezentuje na półce w sklepie. Ludzie kupują oczami i portfelem, więc ma być tani, błyszczeć, lśnić i przyciągać wzrok. To nic że lśniąca "piano" black obudowa, czy (o zgrozo - vide Toshiba) klawiatura po godzinie jest umazana tłustymi paluchami i nie wygląda już tak okazale. To nic, że efektowny touchpad ma kiepski poślizg i na dodatek jest niedokładny. Po latach projektowania tych urządzeń nadal na porządku dziennym są pękające zawiasy, pokrywa matrycy zachodząca po otwarciu na wylot powietrza z wentylatora, czy też brak klapki serwisowej dającej dostęp do układu chłodzenia, co powoduje konieczność rozkręcania laptopa w celu wykonania tak prozaicznej czynności, jak przedmuchanie radiatora zaklejonego sfilcowaną warstwą kurzu.
HP wpadło na genialny pomysł skrócenia gwarancji do 12 miesięcy (w większości modeli poza Pavilionem), ostatnio w ich ślady poszło również Lenovo z niektórymi modelami. Za to klientom na infolinii HP udzielają uprzejmie informacji, że mają prawo zgodnie z ustawą domagać się drugiego roku gwarancji od sklepu, w którym zakupili towar. To nic, że HP zapłaciło za wyprodukowanie egzemplarza kilka dolarów Chińczykowi, a sklep kupił go w cenie niższej o 100, góra 200 zeta od ceny dla klienta detalicznego.
Reasumując - w pierwszym rzędzie przy zakupie laptopa kierowałbym się rzetelnością serwisu, bo szanse, że nasz sprzęt tam prędzej, czy później trafi są naprawdę wysokie niezależnie od firmy, którą wybraliśmy.
Wiem, że marudzę. Tak sobie tylko daję upust frustracji człowieka będącego w tej kwestii niejako miedzy młotem producenta produkującego szajs i migającego się na wszelkie sposoby od ponoszenia odpowiedzialności za "jakość" swoich produktów, a kowadłem klienta, który za 1500 chce mieć full wypas niezawodną maszynę do wszystkiego plus 30% rabatu ode mnie, bo w jego przekonaniu zarabiam 50% na sztuce. Taki obraz rynku nakręca spiralę powszechnej tandety, masowej produkcji plastikowych śmieci i rabunkowej gospodarki zasobami. Ostatecznie jak mam kupić coś do własnego uzytku, to pomimo niejakiego "obycia" w temacie i tak nie wiem co wybrać, a już najgorzej, jak przychodzi do mnie jakiś dobry znajomy i prosi o polecenie czegoś
