Bardzo przepraszam za dwa posty obok siebie, ale chciałbym się ustosunkować:
Pamiętam temat "o klaszczanu". Pisaliście tam, że wstyd wam za rodaków. Rodaków? Jakich rodaków?
Pamiętam i wstydziłem się tylko dlatego, że sam byłem z nimi utożsamiany. Równie dobrze jak by mnie utożsamiano z angielskimi debilami był bym zażenowany (bardzo niepopularne na tym Forum słowo). Nie ma to nic do rzeczy.
Przecież was ojczyzna nie obchodzi...
Mmmm.... Jak większości naszej klasy rządzącej, choćby. Pytam więc dlaczego miałbym poświęcać życie w imię czegoś w co nikt, kto sprawuje władze, nie wierzy? Otóż, Drogi Kolego, dochodzę do wniosku, że tak naprawdę walcząc o byt, który nazywasz ojczyzną, walczyłbyś, nie o nią, a o reżim polityczny, który zasadził w Tobie to pojęcie. Więc dla mnie lepiej, gdy ten system daje mi coś więcej, niż tylko puste obietnice, przyszłego życia w idylli, które to, na 99% będzie udziałem tylko tegoż reżimu.
To w zasadzie bycie nikim...
Otóż jesteś w błędzie. Prawdopodobnie spowodowane jest to "romantycznym podejściem do nacjonalizmu". Operujesz pojęciami typu: "jestem Polakiem (Niemcem, Rosjaninem etc.)", które to podejścia, jak wiesz, strasznie się zdezaktualizowały. Dlaczego? Wystarczy popatrzeć na państwo, które czerpie swoją potęgę z pracy całego Świata (USA, WB, Japonia) nie zamykawszy się w swoim "ogródku" i na państwa, w których istnieje podział na "swój - obcy" (Rosja). Tu widać która droga jest lepsza, która gorsza.
Szarota i flaki z olejem - wszyscy gadają teraz o ludzkości, ale o ludziach nie...
No nie rozumiem. Cały czas mówię o człowieku (o sobie), nie wiem co to za pojęcie "ludzkość". Jeśli rzeczywiście groziła by nam inwazja Marsjan, to wtedy można mówić o "ludzkości", która broni swojego dziedzictwa. Tak to mówimy o systemach polityczno - społecznych, w których prym wiedzie obecnie system Stanów Zjednoczonych. Ale tuż za rogiem czekają już komuniści - konfucjaniści z Chin, dlatego jestem zdecydowany bronić systemu Świata do którego należę. Taki przykład: jeśli na nasz kraj napadną Stany Zjednoczone to stanę po ich stronie, bo tamten system mi bardziej odpowiada. Jeśli, zaś napadną Chińczycy, to stanę po stronie polskiej.
Tylko zależy jak rozumieć siłę.
Wymysł pt. "siła duchowa" i inne "moralne zwycięstwa" są na wysokim miejscu na mojej liście bzdur i bredni. Drogi Yarden`nie: na siłę państwa (dawniej plemienia) składają się:
- siła polityczna - wtedy, gdy do systemu politycznego, danego kraju są przyciągane inne systemy, które nie spełniają należycie swojej roli. Mówimy o niej wtedy, gdy dane państwo "eksportuje" swój system polityczny, który staje się wzorem innych systemów. W kolejności:
Starożytny Egipt/ Chiny, Grecja, Rzym, Państwa frankijskie, I RP (lokalnie), Francja Napoleona, Imperium Brytyjskie, jednocześnie: ZSRR I USA, dzisiaj: USA.
- siła technologiczna i militarna - jedna idzie zawsze w parze z drugą. Czyli czy dane państwo jest w stanie wytworzyć poziom techniki zdolny zagrozić innym państwom, tak aby móc obronić posiadane przez siebie dobra, lub zdobyć te dobra na drodze konfliktu. Kolejność historyczna taka sama.
- siła oddziaływania kultury - czyli, czy dane państwo, poprzez kulturę, którą stwarza jest w stanie oddziaływać na inne państwa. Kolejność taka sama.
Te podpunkty (jest ich więcej) dają wypadkową siły danego państwa. Bez, choćby jednego z nich państwo nieubłaganie staje się słabe. W Polsce od 1795 r. nie możemy mówić o żadnym z tych podpunktów i albo to zmienimy, albo nie płaczmy za "mocarstwowością".
Kto trzyma z silnym, jest po prostu za słaby, żeby się mu postawić.
To jest najpodlejsze, bo chodzi o słabość duchową czy jak kto woli psychiczną.
"Bóg zawsze jest po stronie silniejszych batalionów"
I jeszcze w kwestii tego, że fajnie dokopywać słabszym.
Wrogowi systemu w jakim się obracamy i który postanowiliśmy bronić.