Prezydenci Ruandy i Burundi...
Tupolew 134 prezydenta Mozambiku Samory Machela rozbił się w drodze...
No tak, "dołącz do najlepszych". Czyli jesteśmy mniej więcej w tamtym rejonie.
Sorbifer - to, prawdopodobnie były katastrofy, w których nie ginęli wszyscy na raz, choć głowy nie dam. Zdarzały się katastrofy z udziałem głowy państwa, przewodniczącego ważnej instytucji i innych VIP`ów, ale żeby wszyscy w jednym samolocie?
Nie wiem jak w lotnictwie (szczególnie wojskowym), ale w żegludze, poczynając od śródlądowej, a kończąc na wielkiej istnieje zasada (poparta stosownym prawem), że dowódca jednostki pływającej jest jedyną i odpowiedzialną za wszystko osobą. Słynne: "drugi po Bogu". Jest to żelazna zasada wpajana wszystkim chcącym pływać, począwszy od kursu na patent żeglarski. Od zasady tej nie stosuje się żadnych wyjątków, nawet podczas szkolenia. Prawo Morskie mówi jasno, jeśli starszy stopniem (doświadczeniem, lub umiejętnościami) chce przejąć dowodzenie na jednostce wyraża to słowami wobec kapitana i dokonuje się zapisu w Dzienniku. Wtedy to, ta osoba przejmuje na siebie odpowiedzialność za dalsze losy jednostki pływającej. Wiadomo, że w lotnictwie taka procedura była by niemożliwa do spełnienia ze względu na prędkość poszczególnych manewrów, ale Prawo Lotnicze (z tego co mniemam) szeroko czerpie z Prawa Morskiego. W zasadzie wywodzi się z niego. Dlatego, jeśli gen. pilot, chciał przejąć dowodzenie nad samolotem (bo tylko o nim wiemy, że był najwyższy rangą i zarazem najwyższy umiejętnościami), powinien po tym zostać ślad w zapisie, choćby rozmów z wieżą, czy innych rozmów. Jeśli rzeczywiście się tak stało, to on ponosi odpowiedzialność za katastrofę (choć nie koniecznie musiał siedzieć za sterami). Jeśli nie, to w takim razie, odpowiedzialność spada na dowodzącego jednostką. "Specyfika wojskowa" nie ma tu nic do rzeczy. Złamanie kariery, szykany ze strony przełożonych i inne "wspaniałe okoliczności" nie są, choć w małym procencie tak samo ważne, jak śmierć 96 osób (w tym pilotów).
Wracając do Prawa Morskiego w przypadku przewożenia ważnych osobistości, pozostają one na czas podróży pasażerami. Nawet Adm. Nelson płynący na wakacje do Indii, marną krypą pozostaje pasażerem, co najwyżej gościem kapitana tego statku. Podejrzewam, że zapisy w Prawie Lotniczym mówią o tym samym.
Pozostaje jedno, zasadnicze pytanie: dlaczego na pokład samolotu weszło aż tylu VIP`ów? Kto na to pozwolił, żeby w jednym statku powietrznym znalazła się cała "głowa". Przecież to niedorzeczne. Ja wiem, że "Polak potrafi", "że nie takie rzeczy ze szwagrem po pijanemu" itd., ale chyba dokładnie widać jakie są skutki "ułańskiej fantazji" i uporu niektórych.
Kwestia moralna - po raz kolejny Polacy (w swej masie) pokazali niesłychaną hipokryzję. Pomijam ludzi, którzy cenili, znali, lub byli członkami rodziny zmarłej pary prezydenckiej. Ale jeszcze w piątek, ten człowiek był "mały", "śmieszny", "nieeuropejski", "kartoflany" itd. Miał najwyższy negatywny elektorat, ok. 20% szanse na reelekcję itd., itd. Co się zmieniło? Osobiście, tak jak pisał wyżej Ponury, nigdy nie pałałem sympatią do naszych polityków, jednak zawsze miałem ogromny szacunek dla prezydenta (urzędu). Nie będę wytwarzał mitu, tylko dlatego, że stała się ogromna tragedia (w sensie ludzkim). Prezydent Kaczyński pozostanie zawsze prezydentem Kaczyńskim a nie "herosem" i kim tam jeszcze. Bratanie się narodu - kolejny festiwal histerii (zbiorowej), sceny sprzed Pałacu Prezydenckiego, żywo przypominają obrazy z miast palestyńskich po zabiciu kolejnego męczennika. Na prawdę umiemy żyć tylko od tragedii do tragedii? Czysty masochizm narodowy.