Rozor - nie lekceważył bym tak bardzo tego wypadku, pod względem ustrojowym. Jak by na to nie patrzeć zginęła osoba sprawująca władzę wykonawczą. Zginęły osoby związane z władzą ustawodawczą, wreszcie zginęło Dowództwo Sił Zbrojnych. To jest naprawdę rzadko spotykane. Wiadomo, że państwo i wojsko funkcjonuje nadal, że są przewidziane procedury w razie takiego wypadku i wiadomo, że jeśli zniknie 20.000 urzędników to nic się dla państwa strasznego nie stanie, będzie ono funkcjonować dalej. Niemniej jest to ważne wydarzenie ustrojowe, oraz zmienia proporcję sił politycznych. Jego pokłosiem będzie, w zasadzie, nominacja na urząd prezydenta marszałka Komorowskiego. W katastrofie zginęło dwóch kandydatów na prezydenta RP, czyli praktycznie, pod względem politycznym mamy monopartyjność w tej kwestii. Pomijam, że i tak marszałek Komorowski został by wybrany, jednak musiał by stoczyć walkę, co na pewno miało by odbicie w jego rządach. Więc pod względem politycznym katastrofa Tutki namieszała bardzo dużo na naszej scenie. Co do generalicji. Wiadomo, że nie byli to wodzowie na miarę Napoleona, ale pozostawali w pewnym układzie sił, który musi teraz runąć, a przynajmniej mocno nim zatrzęsie. Dla naszego i tak bardzo słabego wojska, takie wydarzenie nie jest okolicznością sprzyjającą.
W teorii wszystko jest piękne, jasne i pozapisywane ...
Taaaa - taka sama teoria. Wszystko pięknie, dopóki na mostek nie zagląda przedstawiciel armatora ...
Teorię trzeba stosować w praktyce, zgodnie z zasadą RWD. Po takich wypadkach nikt nie pyta o to, czy na mostku (w kabinie samolotu) był przedstawiciel armatora, czy Zwierzchnik Sił Zbrojnych. Sądy będą wyciągały wnioski na podstawie znalezionej dokumentacji, a nie na podstawie domniemania, że ktoś wpłynął na przebieg zdarzeń. Jeśli znajdzie się zapis świadczący o tym, że pilot przekazał dowodzenie nad maszyną swojemu zwierzchnikowi i na jego polecenie podjął próby posadzenia samolotu, jest czysty. Jeśli, natomiast takiego czegoś nie będzie, to przy braku podstaw do stwierdzenia awarii, winny pozostanie pilot. Można się strasznie spierać na temat głębokich przemyśleń tego człowieka, ale to on dowodził samolotem od momentu startu, do momentu lądowania. Jeśli chodzi o presję, to nie chciał bym być, wtedy, na jego miejscu, bo za plecami miał cały "majestat" i trzeba by było mieć niezniszczalne nerwy, żeby się temu sprzeciwić. Są to dwie strony medalu, ludzka i "przepisowa". Do póki się nic nie dzieje, to można sobie dowolnie łamać procedury i dowolnie je interpretować, natomiast, jeśli zdarzy się wypadek, lub nieszczęście, to wtedy rozpoczyna się wprowadzanie przepisów do rzeczywistości.
Z tego co mi wiadomo (czekam na oficjalne zakończenie prac komisji), w sensie ludzkim za katastrofę odpowiadają VIP`y, którym się strasznie spieszyło na imprezę i wywierali niesamowicie dużą presję na dowódcę Tu, niestety, prawdopodobnie, winą (w sensie prawnym) zostanie obarczona załoga.