Właśnie zastanawiam się jaka jest prawidłowa odpowiedź w sytuacji, kiedy ktoś de facto jest osobą bezwyznaniową i niepraktykującą, ale formalnie nadal pozostaje członkiem KK (bo do tej pory nie podjął trudu, żeby się z niego wypisać)? Czy w takiej sytuacji określenie się bezwyznaniowym nie będzie traktowane jako poświadczenie nieprawdy?
Moim zdaniem nie ma problemu - deklaruje się wyznanie lub jego brak na podstawie wewnętrznych przekonań, a nie na podstawie jakichkolwiek "kwitów". Zresztą nie istnieje przecież żaden dokument posiadający moc prawną określający wyznanie lub bezwyznaniowość. Dokumenty związków wyznaniowych nie mają mocy prawnej (w przypadku ślubów konkordatowych i tak są wypełniane dokumenty identyczne jak w USC i to one mają moc prawną) trudno aby osoby, które w niemowlęctwie rodzice ochrzcili musiały w dorosłym życiu traktować ten fakt jako zobowiązujący do czegokolwiek.
Zresztą o ile się nie mylę, to w najbardziej tutaj rozpowszechnionym wyznaniu czyli tzw. rzymsko-katolickim istnieje coś takiego jak samoistne wykluczenie z wiary czy kościoła poprzez nieuznawanie pewnych rzeczy np. jakiś dogmatów.
Tak naprawdę ludziom, których wbrew ich woli przypisano do jakiegoś wyznania akt wystąpienia ze związku wyznaniowego był potrzebny (oprócz poprawy samopoczucia) do tego, aby nie ujmowano ich w statystyce wyznawców. Skoro wreszcie ta statystyka będzie robiona na podstawie spisu powszechnego, a nie na podstawie deklaracji instytucji wyznaniowych to ten fakt wystąpienia zasadniczo przestaje mieć znaczenie.
Nawiasem mówiąc czytałem kilka lat temu wywiad z kimś z "czapki" GUS i na pytanie o to skąd czerpią informację o wyznaniu (prowadzący wywiad miał uzasadnione wątpliwości co do rzetelności danych) - padła odpowiedź:
z informacji uzyskiwanych ze związków wyznaniowych (nie pamiętam jakiego użyto sformułowania, ale taki był tego sens). Zresztą padła uwaga, że nawet gdzie z tyłu roczników statystycznych jest taka informacja.
Może wreszcie spis powszechny choć w pewnym stopniu wyprostuje te informacje bo jak się człowiek zgłębi w te dane uzyskiwane od związków wyznaniowych to suma wyznawców tak naprawdę przekracza ogólną liczbę ludności. I choćby dlatego już widzę coś pozytywnego w spisie.
A jeśli chodzi o pozostałe kwestie związane ze spisem to podpisuję się pod postem
KoziMazaki - szukanie w spisie "drugiego dna" to bzdura.