Chciałem wam przytoczyc fragmenty artykułu na jaki natknąłem się kiedyś w Dzienniku zachodnim.
Niewielkie lotnisko Montrose w Szkocji było pierwszym nawiedzonym przez widma. W 1913 r. wskutek awarii silnika rozboł się tam dwupłatowiec. Początki awiacji obfitowały w tak smutne zdarzenia, więc nikt się temu specjalnie nie dziwił. Jednak jakiś czas później piloci stacjonujących tam eskadr myśliwskich zaczęli spotykac widmo... rozbitego rok wcześniej dwupłata! Pokazał się on kilka razy też obsłudze naziemnej lotniska, dlatego dowództwo sił powietrznych nie uznało relacji pilotów za wymysły zestresowanych ludzi.
Tajemniczy duch pojawił się ponownie w 1940 r. Kolejny lotnik spotkał go w powietrzu nad polami Montrose i o mały włos nie rozbił swej maszyny, gdy dziwny dwupłatowiec z czasów I wojny wepchnął mu się przed nos przeszkadzając w lądowaniu. Wkrótce potem Montrose ,,dorobiło się" nowego ducha, tym razem hasjącego po płycie lotniska. W 1942 r. zginął tam wyjątkowo nielubiany oficer służbista. Po pewnym czasie jego byli podwładni mieli niejeden raz wątpliwą przyjemnośc oglądania jego ponurej, tak jak za życia, postaci, która przechodziła przez drzwi hangaru i znikała gdzieś w okolicach stanowisk samolotów.
Przypadki pojawiania sie zjaw wysoko nad ziemią są jeszcze bardziej szokujące, albowiem świadkowie widywali nie tylko postacie nieżyjących już ludzi, ale i pilotowane przez nich maszyny! Zdumiewające, ale z reguły dobrze na tym wychodzili.
W pewien sierpniowy dzień 1943 r. angielski pilot Nick Slade został ciężko postrzelony koło Calaise i do bazy wracał ledwie żywy, mając maszynę podziurawioną jak sito. Niestety nad kanałem La Manche przydybał go Messerschmitt 109. Slade już miał ratowac sie skokiem ze spadochronem, gdy nagle ujrzał jak Niemcowi wskakuje na ogon inny Spitfire. ,,Messer" był czujny i zanim dosiegły go pociski, prędko uciekł w chmury. Slade przypatrzył się swemu wybawcy - z kabiny machał do niego kumpel z eskadry.
Obie maszyny dociągnęły do wybrzeża, zaraz potem Slade musiał skakac, gdyż silnik zaciął mu się na amen. Do bazy wrócił dopiero pod wieczór. Tam poinformowano go, że sierżant Frank,który ponoc uratował mu skórę zahaczył przy starcie o jakąś antenę i zwalił się na ziemię. Do wypadku tego doszło na pół godziny przed spotkaniem nad kanałem...
Dziwne spotkania mieli nie tylko piloci myśliwców. W 1944 r. Bob Burke, tylny strzelec jednego z alianckich bombowców Lancaster w trakcie nocnego rajdu nad Zagłębie Ruchry poczuł nagle silne szarpnięcie za ramię. Obejrzał się, ale nikogo przy nim nie było. Gdy poczuł dziwny chłód w kabinie, przestraszył się nie na żarty. W tym samym momencie ujrzał, jak zza ciemnej kurtyny chmur wyskakuje niemiecki myśliwiec nocny. Krzykiem ostrzegł resztę załogi, po czym posłał soczystą serię w stronę wroga. Trafiony Niemiec spadł ciągnąc za sobą warkocz dymu niczym kometa.
Na lotnisku, tuż po wylądowaniu Burke dowiedział się od nawigatora, iż poprzedni strzelecogonowy zginął od kul parę dni wcześniej, mniej więcej w tym samym rejonie w którym zaatakował zestrzelony myśliwiec...