Poczytałem sobie ten wątek, i taka mnie naszła konstatacja:
Ten sam lajfmotif, odgrzany po raz- niech pomyślę- czwarty, te same nadzieje, i ten sam mechanizm wyciągnięcia kasy od ludzi którzy nie mają innego wyboru, bo alternatywy nie ma. Nie mam komputera, nie jestem na bieżąco. Może się więc mylę, jeśli tak- proszę mnie poprawić.
Jedyny produkt który wniósł coś nowego, to dla mnie RoF. Widziałem to u Mazaka, widziałem u pornogrubasa Yoyo, nie widziałem u Rutkova bo jak zawsze miał mnie w dupie kiedy byłem w pobliżu (wymawiał się jakąś delegacją czy cuś). Obraz jaki zobaczyłem naprawdę zrobił na mnie wrażenie- efekty cząsteczkowe (tak się to pisze?), jakiś tam model lotu, nawet jeśli oczywiście uproszczony na potrzeby gry- i wreszcie sama przyjemność gry w coś zrobionego porządnie i od zera. Kolejne mutacje CoD czy Wings of Prey szczerze mówiąc wrażenia na mnie nie zrobiły, ponieważ jak dla mnie to nic więcej niż tylko kolejne łatki i mutacje tego za co już dawno kiedyś zapłaciłem, a zmiany dokonane w tych programach postrzegam bardziej jako kosmetyczne i technologiczne, niż jakościowe.
Problemem myślę jest tu po prostu zwykła socjologia gracza-klienta zderzona z realiami historycznymi. Można chyba z dużą dozą prawdopodobieństwa stwierdzić, że tzw. "target" w większości nie jest graczem świadomym historycznie i posiadającym wiedzę szczegółową, wychowanym w Europie środkowej, nie skażonym jakimiś behawioralnymi naleciałościami wpojonymi w procesie socjalizacji przez całą młodość (nasze=lepsze, pozostałe=ewentualnie w najlepszym razie zbliżone). Anglik da się pokroić, ale nie przyzna że samochody Jaguar czy Land Rover mają wady i nie są najlepsze na świecie. Statystyczny symulotnik z USiA z trudem przyjmuje do świadomości że Mustang nie jest amerykański, ale że nie był najlepszym myśliwcem w Europie- tego już nie przełknie. I podobnie statystyczny Rosjanin nie przełknie faktu, że Myszka Miki nie jest najlepszym czołgiem II wojny światowej. Przy ogromie masy takich symulotników po obu stronach Atlantyku-Pacyfiku, którzy tak naprawdę są odbiorcą -bo płatnikiem- naszych ulubionych symulatorów, nie ma już nawet większego znaczenia świadomość przeciętnego gracza w Europie środkowej o niskim poziomie technicznym ostatnich Meserszmitów-109 czy w ogóle o czynniku nie występującym w innych stronach konfliktu- sabotażu, mogącym mieć miejsce na dowolnym etapie montażu samolotu bądź jego podzespołów.
I tu dochodzimy do clou programu. Nikt nie chciałby być wyłącznie zwierzyną łowną, zamkniętą w poskładanym byle jak, byle gdzie i przez byle kogo sowieckim samolocie z lat 1940-1942. Więc się to upraszcza, jakoś wygładza, wyrównuje, by nie psuć tzw. poziomu rozgrywki i nie zrażać i nie odbierać sobie P.T. Klienta. Mało kto chciałby latać w 1942 roku nad Kanałem, i być regularnie oklepywanym przez jakieś tam fokewulfy, więc się tego też nie eksponuje za bardzo. I tak dalej, i tak dalej.
A prawda jest taka jaka jest i każdy kto się tematem interesuje ma tego świadomość, co powoduje że zasiadając po raz kolejny przed kolejnym nowym "da best ever" symulatorem dostaje spazmów śmiechu bądź częściej apopleksji, widząc na monitorze że "na każdą rzecz można patrzeć z dwóch stron. Jest prawda czasów o których mówimy i prawda ekranu która mówi..."
Kto dziś ma świadomość, że dogorywający na każdym zapadłym posowieckim lądowisku śmierdzący An-2 ma motur bardzo mocno spokrewniony z silnikiem z B-17? Statystycznie- nikt. Analogicznie, statystyczny gracz-klient nie ma świadomości że samoloty Jakowlewa były tak naprawdę jednorazówkami w warunkach wojennych, bo wyżyłowany ponad zdrowy rozsądek motor je napędzający, był lepiej lub gorzej skopiowanym przedwojennym silnikiem Hispano, którego osiągów konstruktorzy bynajmniej nie zdławili w oryginale, tylko uznali że taka a nie inna moc tego silnika jest wartością graniczną w funkcji moc-trwałość-niezawodność. Dla Klimowa to już nie stanowiło problemu, stąd też żywotność silników w Jak-9 w warunkach 1944 roku rzadko przekraczała 20 godzin. Ale dla potrzeb gry to nie jest istotne- bierzesz fabrycznie nowy samolot, z osiągami testowymi, i lecisz na wirtualny front.
Powyższe dywagacje dotyczą oczywiście wszystkich stron konfliktu, wszystkich nacji. Grywalność produktu (sprzedawalność) nie pozwoli przecież, by wiało nudą po alianckiej stronie od końca 1944 roku (bo ileż można strzelać do pojedynczych samochodów na drodze). To powoduje, że nie spodziewam się, by w najnowszej produkcji "Szturmowik 4 - ostateczna rozgrywka" było cokolwiek poza grafiką, co zwróci moją uwagę i przykuje do monitora tak jak pierwszy szturmowik. Który był jaki był, ale był pierwszy, i na tym polegała jego gigantyczna przewaga nad wszystkim co było później- bo wszelkie graficzne braki i niedostatki nadrabiała własna wyobraźnia. A dziś jesteśmy już trochę rozleniwieni, i czepiamy się że nie ma podgrzewanych gaźników, że nie ma losowo generowanych defektów, i że wszystkie ruskie samoloty mają radiostację. Filmy które tu podlinkowano w wątku tylko utwierdzają mnie w przekonaniu, że ja to już wszystko widziałem. Tyle że w gorszej grafice.
Na zakończenie chciałbym też nadmienić, że fakt iż nie ma tutaj od dłuższego czasu Świera, Labovskiego, Zooma i Kosa uważam za SKANDAL, a w związku ze skandalicznym zachowaniem Qrdla przestaję nadawać z kibla na dworcu w Jaworze. Nie będę też więcej sikał na peronie tamże, a o "dwójce" to Qrdl możesz w ogóle zapomnieć. Strzelam focha.